Nawigacja

Aktualności
Z pozdrowieniami w dniu Pisarzy.
Renata Teresa Korek
„Szafa”
W muzeum, w górnym holu przy oknie, stoi nieduża witryna. Dawno temu była w niej prawdziwa porcelana z miśnieńskiej fabryki, wyjmowana tylko na niecodzienne okazje. Później, szafa wędrowała po całym mieście, aby w końcu trafić do pewnej staruszki. Mała, drobna kobieta ulokowała w niej wszystkie skarby swojego życia. Na najwyższej półce leżały stare świadectwa szkolne z rodzinnej wsi spod Lidy, karta przesiedleńcza i świadectwa pracy ze Spółdzielni Mleczarskiej i POM- u. Po drugiej stronie, za witrażowymi zielono – miodowymi szybkami, wtopione w siebie, pożółknięte i przesiąknięte zapachem tytoniu, tkwiły od lat decyzje o przyznaniu renty i odcinki z poczty ściągnięte gumką.
Na środkowej, orzechowej półeczce zadomowiła się zaciągnięta wilgocią drewniana kasetka ozdobiona rzeźbionymi liśćmi dębu, znaleziona w poprzednim mieszkaniu. Na jej dnie, starannie zawinięta w białą bibułkę, błyszczała złota obrączka po mężu i pierścionek, który dostała od niego na dwudziestą piątą rocznicę ślubu. Obok położyła mały sznurek sztucznych pereł, które uśmiechały się do niej, kiedy unosiła w górę wieko niedużego pudełka. Ona również odpowiadała im uśmiechem, ponieważ wtedy, przypominała jej się sztuczna szczęka Janka, którą tam przechowywał, między różnymi koralami, broszkami
i wisiorkami. Uwierała go w dziąsła, więc rzadko w niej paradował, a z czasem, wcale. Przeczuwając śmierć, poprosił jednak o to, aby pomogła mu ją założyć, gdyż jego twarz będzie wystawiona pod osąd najbliższej rodziny i znajomych. Przed ostatnim tchnieniem, udało jej się wepchnąć ją do ust i uformować, stygnące już oblicze.
Sztuczne szczęki, długo śniły jej się po nocach, jak szukała ich po całym domu. Aż pewnego razu wyśniła, rozsypujące się w śnieżnobiały pył, prawdziwe, zdrowe zęby. Majaki już nie powracały, a dzisiaj, mogła na to, co minęło spojrzeć poprzez kolorową biżuterię, zbieraną przez całe życie na dnie drewnianego pudełka. Nie miała córki, nie miała w ogóle dzieci, więc zawartość kasetki, należała tylko do niej.
Dolna półka wyściełanej lustrami szafki, była trochę szersza. Tutaj, zaglądała najczęściej, nie musząc wspinać się z bólem na zdeformowanych reumatyzmem stopach. Obok stosu gazet i foliowego woreczka z lekarstwami poplamionego jodyną i kroplami miętowymi, leżał album ze zdjęciami.
Miał z pewnością sporo lat. Na jego rogach, kartki z czarnej tektury zrobiły się prawie tak cienkie, jak mleczny pergamin, oddzielający jedną od drugiej, a w dotyku, pokruszone, przesypywały się między palcami. Staruszka, przykryta szorstkim kraciastym pledem, kładła go sobie na kolana. Po chwili, jak zawsze, w dużym, niewygodnym fotelu na staroświeckich, skrzypiących sprężynach, próbowała zwinąć się w kłębek i zasnąć. W mieszkaniu było chłodno. Od wilgotnych piwnic, w których zawsze po deszczu stała woda i od mrocznej sieni, gdzie nikt, nawet zimą nie zamykał drzwi. Jej ciągłe prośby na nic się zdały. Mieszkańcy kamienicy mówili, że i tak jest w lepszej sytuacji od innych, ponieważ mieszka na parterze i nie musi dźwigać po schodach wiadra z węglem. Była małomówna i cicha, więc nie wchodziła w dyskusję, i zamyślona usuwała się w cień. W niedzielę widywano ją w kościele, a gdy przestała w ogóle odzywać się do kogokolwiek, stwierdzono publicznie podczas debaty na ławce pod domem, że a pewno jest chora i w ogóle nie nadaje się do życia. Nie ma rodziny, znajomych, telewizora, a jedyną jej rozrywką jest wędrówka na cmentarz.
Potrafiła przesiedzieć tam cały dzień w cieniu wysokiego, rozłożystego kasztana, zamyślona i nieobecna; wpatrzona niby w niebo, a może w zdjęcie na nagrobku jej świętej pamięci nieżyjącego Janka.
Patrzył na nią z taką samą czułością jak wtedy, kiedy poznali się na wiejskiej zabawie. Pracowali razem w polu przy żniwach. Pomagał jej wiązać snopki, gdyż delikatne, długie palce Ireny z trudem radziły sobie, zwłaszcza z ostrą trawą przecinającą skórę, która choć rany były niewielkie piekła, jak poparzona. Miała wtedy czternaście lat i ojciec zapisał ją na jesień do szkoły.
Matka dorabiała szyjąc. Ludzie przynosili jej do przerobienia różne stare łachy. Dziurawe i zszargane ciężkie żołnierskie płaszcze, kupione na rynku przedwojenne perkaliki i sukno. I sukienki z amerykańskich i angielskich paczek, od rodzin wspomagających powojenną biedę polskich krewnych. Z rozmaitych granatowych kawałków wyczarowała szkolny mundurek z białym marynarskim kołnierzem. Gdy weszła w nim do klasy zapadła cisza. Usiadła w ławce obok nieznajomej dziewczyny, która natychmiast zabrała tekturowy tornister i przesiadła się do innej ławki.
– Po co ta Ukrainka tutaj przyszła! Usłyszała obok złośliwy szept.
Na przerwie stała przy oknie, obserwując roześmiane koleżanki. Skubała w milczeniu koniuszek warkocza. Po polsku umiała niewiele, chociaż matka była Polką. Ojciec miał pod Sanokiem duże gospodarstwo. Handlował z Żydami zbożem i krowami. Nawet przez jakiś czas wybierali go we wsi na wójta. Idylla skończyła się wraz z nastaniem wojny. Później, kiedy Niemcy uciekli, nie darowali mu tego gospodarstwa i zabrali do obozu pracy, a one z jednym tobołkiem wylądowały w pegeerze, do którego wieziono ich tygodniami pociągiem towarowym wśród ryczących z głodu – równie przerażonych jak one, krów i koni.
Chwała Bogu, ojciec wrócił. Naprawił okna i drzwi w sześcioraku, w którym gnieździli się wśród prostych sprzętów i niewygód ludzie z tak różnych stron, że trudno było je wymienić. Do nich i tak przylgnęła etykietka, Ukraińcy.
Janek przyjechał z Niemiec. Opowiadał, co tam widział i słyszał. Przywiózł ze sobą sporo marek, które i tak tutaj się nie przydały, zegarek i rower. Trafił dobrze. Bauer traktował go jak własnego syna i prosił, żeby został. Ciągnęło go jednak do swoich. Zdecydowali się wyruszyć spod Warszawy na „dziki zachód”, gdzie jeszcze niedawno „mieszkały szwaby”.
Zawsze jej bronił. Podobały mu się czarne warkocze i niebieskie oczy, na które spadała lśniąca, zalotna grzywka. Pewnej wiosny powiedział, że się z nią ożeni.
– Irka, wyjdziesz za swojego! Ojciec uderzył pięścią w stół, choć matka patrzyła mu błagalnie w oczy.
– Daj spokój, Kaziu! Mamy tylko jedno dziecko, niech będzie szczęśliwe, szeptała wieczorami, aby nie usłyszała ich kłótni. Kończyła wtedy ekonomik.
Uciekli do miasta. Wzięli ślub. Ojciec; tak jak się spodziewali, na skromne wesele nie przyjechał.
Pracowała w dużym przedsiębiorstwie jako księgowa. Awansowała. Janek nie trzymał się żadnej roboty. Wszędzie było mu źle. Ale jakoś do pierwszego wystarczało. Nagle, siedząc przy wielkanocnym stole, zachwiał się, upadł na podłogę i już nie wstał.
-Wylew! Usłyszała wyrok.
– Pewnie martwił się, że nie mamy więcej dzieci, obwiniała się w duchu. Po pogrzebie podszedł do niej ojciec i przygarnął zapłakaną do siebie. On też został sam. Matka chorowała i zmarła podczas snu przytulona do jego boku, chociaż po niespodziewanym wyjeździe córki, niewiele ze sobą rozmawiali.
Ojciec przeniósł się do niej. Opatrywała niegojące się na jego nogach rany. Był już bardzo stary. Ze swojego domu zabrał tylko tyle, ile dało się zmieścić w jednej walizce. Na dno włożył stary album.
Zapomniała o tym, że istnieje…Aż pewnego razu, nie wiadomo dlaczego, spadł nagle z półki na podłogę. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozsypać w popiół. Delikatnie, głaskając czule jego brzegi, kartka po kartce, zaczęła go przeglądać. Na pierwszym zdjęciu zobaczyła, w upiętym wokół głowy warkoczu, babcię Zosię, wystrojoną jak zawsze. Nawet w pole szła w wykrochmalonej bluzce i koralach. W rodzinie szemrano po cichu, że jej ojcem był pan ze dworu.
– Matka mojej matki, powiedziała do siebie po cichu, wzdychając; o popielatych, bujnych włosach i szarozielonych oczach, była miejscową pięknością. Miała też niepospolitą wiedzę, czytała książki, które przywoziła, nawet w czasie wojny, ciotka z Krakowa. Podobała się wielu. Dziadek wyjechał do Ameryki. Ktoś doniósł w liście, że mama urodziła się…po terminie. Założył w Chicago nową rodzinę i zerwał z nimi jakiekolwiek kontakty. Mądra babka radziła sobie jednak całkiem nieźle Nauczyła się szyć i była w tej dziedzinie prawdziwą artystką. Nikogo jednak już nie chciała. W drewnianym domku z blaszanym dachem, kupionym z ostatnich pieniędzy przysłanych przez dziadka, żyła razem z córką, która, tak jak pragnęła, zdobyła maturę. Szarooka babcia była bardzo gościnna. W domowych zakamarkach trzymała zawsze coś dobrego, gdy pozostała rodzina zachodziła do nich w niedzielę po mszy. Ponoć, od pana z dworu dostała kawałek pola za Czereśniowym Potokiem.
Obok mojej mamy, w starym albumie, zapewne ojciec przykleił zdjęcie swoich rodziców, pomyślała, patrząc przez okno. Oboje przystojni. Ona, brunetka w ładnej kolorowej chustce w kwiaty, a on pod krawatem. Stoją blisko siebie, na tle kwitnącego sadu. Tak niewiele o nich wiem. Byli dla mnie serdeczni i kochali jak córkę. Przyjechali na Zachód. Nie to powietrze i przyroda. I domy inne. Choć morze czasami było bardzo błękitne i lśniące. Tęsknili, więc wrócili w swoje rodzinne strony. Od czasu do czasu pisali listy, których, choć szukała nigdzie jednak nie mogłam znaleźć…Usnęła. Oddychała cichutko jak dziecko.
Zbudziło ją skrzypnięcie sprężyn w poprzecieranym na bokach fotelu. Ubrała rozczłapane buty, których nie potrafiła już samodzielnie zawiązać, a na ramiona zarzuciła niemodny jak ona cała, szal. Przed lusterkiem w korytarzu umalowała usta i zdecydowanym ruchem chwyciła z wieszaka laskę. Zachowywała się tak, jakby coś raz na zawsze, postanowiła.
Wyszła na dwór. Ostatnio, widziano ją siedzącą nieruchomo w swoim ulubionym miejscu na cmentarzu. Po kilku dniach, zorientowano się wreszcie, że w jej pokoju od podwórka, nie świeci się światło.
Szukała jej policja i znajomi z kamienicy. Pojawił się nawet, napisany ręką redaktora, komunikat w gazecie.
„Wyszła z domu i nie wróciła starsza pani w wieku osiemdziesięciu lat. Ubrana była w szarą spódnicę i brązowy sweter okryty ciemnym szalem; podpierała się laską. Po prostu rozpłynęła się, chociaż jest to najzupełniej nieprawdopodobne -w powietrzu. Ktokolwiek ją widział, lub wie cokolwiek na ten temat, proszę zgłosić się do mnie. Autor”.
 
Renata Teresa Korek urodziła się 18 maja 1962 r. w Trzebiatowie. Jest absolwentką Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Pracę zawodową rozpoczęła w Domu Dziecka w Gryficach, pracowała również jako nauczyciel. Od 1996 jest dyrektorką Trzebiatowskiego Ośrodka Kultury (biblioteka, dom kultury, muzeum, galeria). Społecznie pełni obowiązki przewodniczącej Trzebiatowskiego Towarzystwa Kultury. Czerpiąc z lokalnego dziedzictwa kulturowego oraz własnej kreatywności i pasji do historii, sztuki, kultury regionu jest pomysłodawczynią wielu cennych przedsięwzięć, m.in. seminarium naukowego ,,Trzebiatów-spotkania pomorskie”, Spotkania Czterech Świec, Trzebiatowskiego Festiwalu Kultur ,,Sąsiady”, Trzebiatowskiego Święta Kaszy, Ogrodów Marii Czartoryskiej – Trzebiatowskich Spotkań Literackich, Czytających Podwórek. Wiele wydarzeń, imprez, spotkań, warsztatów, wystaw, sprawia, że Trzebiatowski Ośrodek Kultury jest prężnie działającą instytucją, która jest wybitnie obecna na mapie kulturalnej regionu. W 2000 r. utworzyła Izbę Regionalną ,,Nasz Dom”, która w ciągu kolejnych lat przekształciła się w Muzeum Pałacowe. Jest autorką kilkudziesięciu artykułów dotyczących mniejszości narodowych na Pomorzu, historii miasta i Pomorza. Uhonorowana wieloma wyróżnieniami i nagrodami.
Zadebiutowała w 2006 r. w Prowincjonalnym Okazjonalniku Literackim ,,Łabuź” opowiadaniami ,,Wiedźmy wędrowne” i ,,Zza firanki”. Na początku 2012 r. ukazała się debiutancka książka poetycka autorki ,,Jechałam aleją światła”, która zdobyła uznanie wśród czytelników. Pisze także wiersze, bajki i opowiadania dla dzieci. W 2015 r. wydaje kolejny tom poetycki „ Kobieta, która chce być mną”, a w roku 2019, książkę dla dzieci „ Wierszowanki do poduszki”. W 2018 roku została przyjęta do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Renata Korek jest ponadto bohaterką reportażu szczecińskiej pisarki i dziennikarki Moniki Szwai ,,Spadkobierczyni Marii” oraz licznych reportaży i audycji radiowych i telewizyjnych, w których mówi o złożonych dziejach regionu, postaciach, wydarzeniach. Należy do polskiej sekcji IBBY (International Board on Books for Youngsters) – międzynarodowej organizacji non-profit zajmującej się literaturą dziecięcą. Jej wielką pasją jest ponadto sztuka. Od dziecka maluje, rysuje, tworzy grafiki, które prezentowane były na wielu wystawach.